Na przełomie lipca i sierpnia w Warszawie została otwarta największa jak dotąd w naszym kraju sieć miejskich wypożyczalni rowerów. Było z rozmachem: ponad 50 stacji, około 1000 rowerów. Pod względem ilościowym żadne miasto na chwilę obecną nie może się równać z Warszawą. Jakie są pierwsze, po miesiącu działania systemu, wnioski?
Veturilo podbija serca warszawiaków…
Według ostatnich danych opublikowanych na stronie operatora, Veturilo, bo tak została ochrzczona warszawska sieć wypożyczeń rowerów, z oferty skorzystało 35 tysięcy osób, które wypożyczyły rowery łącznie… 100 tysięcy razy. Jak na miesiąc, jak na początek, trzeba przyznać, że to bardzo dużo.
… jednak nie wszystkich
Za tą beczką miodu idzie jednak łyżka dziegciu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że tak duża, iż jeśli tendencja się utrzyma, system niekoniecznie będzie miał rację bytu. W tym samym czasie bowiem samo Veturilo oceniło straty wyrządzone przez wandali na 47 tysięcy złotych. To dość spore koszty.
– Do tej pory skradziono już 20 rowerów. I nie mówię tu o rowerach porzuconych, które znaleźliśmy np. po dwóch dniach, tylko takich, których nie możemy zlokalizować od kilkunastu dni i których poszukuje już policja – wyjaśniła Onetowi Anna Knowska, rzecznik miejskiej wypożyczalni.
Policja podliczyła też, że zginęło lub zostało zniszczonych 70 dzwonków, 20 lamp, 20 koszyków. Strat w dętkach i oponach nie podliczano.
Warszawski system Veturilo ma się rozrosnąć. W tej chwili działa głównie w centrum oraz w południowych i północno-zachodnich dzielnicach miasta. Za rok zawita również na Pragę, liczba stacji wzrośnie do siedemdziesięciu, a rowerów aż dwukrotnie. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. Jeśli straty spowodowane wandalizmem nie zmniejszą się, zaczną pojawiać się poważne pytania o ekonomiczny sens istnienia tego systemu.