Nie da się ukryć, że od tego, jak przypinamy swoje rowery, zależy, jak długo będziemy się nimi cieszyć. Dlatego niech zdjęcie obok będzie antyprzykładem i pewną przestrogą.
Celowo publikujemy ten materiał ze sporym opóźnieniem, bo nie chcieliśmy, aby był on zachętą dla kogoś, kto w kradzieży rowerów się specjalizuje. Chociaż mamy nadzieję, że takie osoby, jednak LoveRower nie czytają. Sytuacja miała miejsce jakiś czas temu, gdzieś w Krakowie. Jak łatwo zauważyć, prezentowany na zdjęciu rower nie był przypięty do niczego. Jedyne zabezpieczenie to spięte koło z widelcem. Czyli nikt tym bicyklem nie pojedzie, ale do bagażnika samochodu już będzie mógł go sobie wrzucić.
Co ciekawe, widzieliśmy ten rower owego dnia dwa razy: po kilku godzinach nadal sobie spokojnie stał w tym miejscu, co może rodzić nadzieję, że kiedyś będziemy Szwecją i o kradzieże zanadto martwić się nie będzie trzeba.
Prawidłowe przypinanie roweru
Ale póki co Szwecją nie jesteśmy, dlatego przypinać rowery trzeba i to solidnie: najlepiej do stojaków rowerowych, unikając wirwikółek, ale gdy tych nie ma, można do znaków drogowych lub ogrodzeń (właściciele tych nie zawsze sobie tego życzą, więc warto też uszanować ich decyzję i tabliczkę na ogrodzeniu o zakazie stawiania roweru). Grunt, żeby był to element, z którym sobie złodziej nie poradzi: czyli żadna siatka z cienkiego drutu.
Druga kwestia, to oczywiście rodzaj zapięcia. Lepiej unikać linek, bo te łatwo jest przeciąć i zainwestować w coś solidniejszego: wszyscy polecają zamki typu V-lock oraz łańcuchy. My również.
Jeśli nasze koło przednie się łatwo odpina, zapinajmy je razem z ramą. Zabierajmy też wszelkie elementy, które można zdjąć, czyli liczniki i lampki bateryjne. Drogie one nie są, ale po co się denerwować, gdy nam giną i ganiać do sklepu po nowe. Niektórzy nawet sugerują, żeby zdejmować siodełko. Akurat na to patrzymy sceptycznie, bo przecież poruszamy się po mieście, żeby nam było łatwiej, a nie trudniej. Ale jeśli siodełko jest więcej warte, niż każdy z rowerów stojących obok…