15 listopada minął w Krakowie pod znakiem „mgły absolutnej”. W centrum może nie rzucała się ona aż tak w oczy, ale w dzielnicach nowohuckich ograniczała pole widzenia do dosłownie kilkudziesięciu metrów, stopniowo gęstniała i pochłaniała kolejne osiedla.
W tym czasie w Warszawie (również we mgle) lądował pierwszy Dreamliner, a dla odmiany krakowskie lotnisko przez kilka godzin było zamknięte. Nie o samolotach będziemy jednak pisać, a o rowerach. Techniczna przejażdżka z Olszy (dla mniej zorientowanych: dzielnica położona w okolicy wylotówki na Warszawę) w okolicę placu Centralnego (wschód miasta) w celu załatwienia kilku spraw pozwolił na kilka obserwacji.
Trasa miała osiem kilometrów w jedną stronę, a jej większość to drogi rowerowe wzdłuż al. Jana Pawła II oraz na ul. Meissnera. Przejazd w jedną stronę: około godziny 14, powrót około 16.
Mgliste rowerowe obserwacje
Obserwacja nr 1: na trasie doliczyliśmy się łącznie 35 rowerzystów (20 jednośladów w jedną stronę i 15 w drugą). Zważywszy na złą pogodę: mgłę i spory chłód, nie jest to może liczba mała. Jednak w kontekście tego, ile osób w tym czasie prowadziło samochody i siedziało w tramwajach, jest to jednak ilość śladowa, która z biegiem dni będzie się jeszcze zmniejszać. A to oznacza, że kwestii przekonywania rowerzystów do jazdy całorocznej jest jeszcze sporo do zrobienia.
Obserwacja nr 2: przygniatającą większość rowerzystów miała oświetlenie. Tylko dwa rowery w drodze powrotnej, czyli wtedy gdy widoczności nie ograniczała tylko mgła, ale również nadchodzący wieczór, „jechały w ciemno”. Nie wiem, jakie są wasze wnioski, ale moje są takie, że świadomość konieczności zakładania świateł z każdym rokiem jest coraz większa. Co ciekawsze również także przed zmrokiem, w tej wielkiej mgle większość jechała na światłach.
Obserwacja nr 3: pokonanie tej trasy komunikacją miejską zajmuje około 50 procent czasu więcej. Samochodem: przed szczytem byłoby podobnie jak rowerem, ale w godzinach popołudniowego szczytu zdecydowanie wolnej, mimo że ta trasa samochodowa to dwupasmówki. Oczywista oczywistość: rowerem i tak szybciej.
Obserwacja nr 4: w taką pogodę jedzie się całkiem przyjemnie. Owszem, tempo jest nieco wolniejsze, niż wiosną i latem. Osobiście jednak bardziej bym był zmęczony po spędzeniu pół godziny w przegrzanym i dusznym tramwaju. Jednak trzeba dodać, że nie padał deszcz, a ten dla zdecydowanej większości jest czynnikiem dyskwalifikującym wybór roweru w danym dniu. Mi osobiście zresztą nie przeszkadza ani śnieg, ani mróz, ale jesiennego deszczu nie znoszę.
Wniosek? Nawet jeśli uważasz, że sezon na rower w mieście nie jest całoroczny, śmiało go sobie wydłużaj. A nuż okaże się, że zostanie wydłużony tak, że nie trzeba go będzie otwierać i zamykać.