Czego brakuje pani na zdjęciu powyżej? Z pewnością nie radości i z racji jazdy rowerem. Nie ma natomiast dzwonka rowerowego, który nie tylko jest wymagany prawem (acz nie znam przypadku, aby jakiś nadgorliwy patrol umundurowanych ukarał za to mandatem), ale który po prostu się przydaje, szczególnie w mieście.
Jeśli też jeszcze nie masz dzwonka rowerowego, zaopatrz się w niego. Jeśli nie wiesz, jaki wybrać, masz trzy możliwości do wyboru. No może cztery, bo są jeszcze dzwonki elektryczne, ale to chyba będzie niepotrzebny zbytek.
Dzwonek rowerowy typu gong
Chyba najbardziej ostatnio popularne dzwonki rowerowe. Ich zaletą jest bardzo mały rozmiar, co jest istotne, jeśli na kierowniku chcemy zmieścić wiele innych akcesoriów: światła, lusterko, licznik a nawet uchwyt na telefon. Nie bez znaczenia jest też bardzo niska cena: taki dzwonek można mieć już za pięć złotych. Wada? Moim zdaniem jest to krótka żywotność oraz pojedynczy dźwięk, który wydaje – zwykle trzeba nim dzwonić kilka razy.
Dzwonek rowerowy z kołatką
Moim zdaniem najlepszy. Dźwięk „dryn dryn”, który wydaje, jest głośny i donośny, ale nie przeraźliwy (a pamiętajmy, że zgodnie z prawem przeraźliwy być nie może”. Jest nieco droższy, niż dzwonek typu gong (sensowny kupimy już za 20 złotych), można też dostrzec zależność, że im większy, tym będzie głośniejszy. Oczywiście wielkość, z przyczyn opisanych powyżej może być jego wadą.
Dzwonek „trąbka”
Rozwiązanie popularne w rowerach dziecięcych, ale pewnie niektórzy rowerowi hipsterzy też się skuszą. Ja nigdy z niego nie korzystałem. Przy wyborze trzeba uważać, żeby nie był za głośny, jego wadą jest na pewno rozmiar. No i może przykuwać uwagę pewnych osób, na których uwadze nam nie zależy, a łatwo go zniszczyć – wystarczy przedziurawić pompkę.