Okazuje się, że Polsce nie tylko prawo jest często kiepskie, ale nawet jego interpretacje. Zapewne słyszeliście już o pomyśle podniesienia finansowej poprzeczki „zaboru mienia”, która czyniłaby z kradzieży większości rowerów w naszym kraju nie przestępstwo, a jedynie wykroczenie, jakie dość szybko, bo już po roku lub dwóch, się przedawnia. Obecnie kradzież wartości powyżej 250 złotych to już przestępstwo. W myśli nowych regulacji miałaby nim być dopiero od tysiąca złotych…
Oczywiście kradzież przypiętego roweru z ulicy mogłaby być zawsze przestępstwem, mało tego: kradzieżą z włamaniem. W końcu złodziej musi rozprawić się z zabezpieczeniem (czy to linką, czy łańcuchem), żeby zwinąć rower. Tak samo, jak musi się rozprawić z zamkiem, żeby włamać się do samochodu.
Okazuje się jednak, że włamanie się do samochodu włamaniem jest, a sforsowanie zabezpieczenia chroniącego rower przed kradzieżą już włamaniem nie jest. Sąd Najwyższy jasno dziesięć lat temu stwierdził, że:
Nie stanowi kradzieży z włamaniem zabór rowerów zabezpieczonych przy pomocy linki stalowej, mocującej rowery do elementów budynku lub ogrodzenia ponieważ kradzież z włamaniem jest w każdym przypadku kradzieżą powiązaną z przełamaniem zabezpieczenia zamkniętego pomieszczenia.
I że rower nie ma drzwi, ścian i dachu, to nie można się do niego włamać. Proste? Proste. I sprawę kradzieży rowerów jak łatwo będzie rozwiązać, jeśli się poprzeczkę dla przestępstwa zwiększy do tysiąca złotych. Przecież większość rowerów jeżdżących po polskich drogach takiej wartości i tak nie ma.